poniedziałek, 17 października 2016

Świeżo po Essen...


Essen! Mekka planszówek. I ja tam byłam, [miód i wino piłam]... Pierwszy mój wypad na targi Spiel zaliczony. 

 Dużo dziwnych gier. Zauważyłam, że coraz więcej na rynku gier "przestrzennych"... Mnie wiekszość z nich odpycha, bo poza przestrzennością nie oferują nic nowego (patrz: kapsle, Pitchcar, Ice Cool).

Było naraz przytłaczająco i nudno. Dużo wszystkiego. Pierwsze dwa dni w ciągłym biegu. Mimo że to w sobotę i niedzielę teoretycznie panuje największy ścisk, to w czwartek wszystko się rusza, ściga, by zdążyć coś kupić / wypróbować-zagrać i kupić, zanim wszystkie kopie się sprzedadzą.

W czwartek i piątek grałam strasznie dużo. Bardzo mi przypadło do gustu zagrane na stoisku Not alone (i, hah, zarówno ja, jak i Kuba oraz Ertai z Dziamą nabyliśmy tą grę - każde chce być Not alone!). Zdumiewające, że już pierwszego dnia, do godziny dwunastej, zniknęło ze stoiska całe Hanamikoji (również przyjemna gierka, tu można poznać zasady i opinię bardzo podobną do mojej). Były też inne sold out, o których się dowiedziałam mniej lub bardziej przypadkiem - Ertai czatował w niedzielę na nieodebrane z preorderów Lorenzo il Magnifico, podczas gdy ja dość przypadkiem kupiłam dzień wcześniej tę grę bez żadnych podejrzeń że stos się kończy. Z tego co wiem, pod koniec targów nie było również Mystic Vale.

No. Zatem jak chcieć coś kupować, to szybko, bo a nuż wydawca nie docenił swojej siły przebicia (albo oszczędzał miejsce na stoisku). Przez pierwsze dni głównie graliśmy, próbowaliśmy różnych gierek; trzeciego dnia obchodziło się wyprzedaże, grało w mniej intrygujące tytuły, dokupywało czego nie kupiło się wcześniej. I łaziło, dużo łaziło, by znaleźć coś dobrego. Albo by znaleźć cokolwiek, co przykuje uwagę choć na chwilę.

Na pewien sposób jestem rozczarowana. Essen, miałoś być takie wspaniałe. Pierwsze dwa dni olśniewały - ogarnąć te wszystkie sale, wystawców, przypatrzyć się każdej grze. I czwartego dnia dało się znaleźć coś nowego, coś, czego się wcześniej nie widziało - czy to na samych targach, czy to choćby w spisie gier. Ale zaangażowanie wyraźnie nam siadło. Po południu w sobotę stwierdziliśmy z Kubą, że nic tu już po nas i wałęsaliśmy się praktycznie bez celu. (A potem na jednej z wyprzedaży znaleźliśmy Dragonię aka Sleeping Dragon, uroczą grę Knizii w anty-Mistakosa. I graliśmy w to jeszcze wiele razy tego dnia. ^^)

Niektórzy mówią, że to taki rok. Że naprawdę nie było żadnych niesamotiwych hitów, must-have'ów. Jasne, masę rzeczy wydano prześlicznie, ale nic, co by zauroczyło i grafiką, i mechaniką. Scuba jest prześliczna - i przenudna. Fillerki, do których się tknęłam - też nijakie. No, poza Sherlockiem 13, który jest całkiem fajną, lekką odmianą Mystery of the Abbey... tylko że nie wydam 18EUR na 13 kart. Po prostu nie. Prędzej sama je sobie zrobię.

O tak, Essen wyzwoliło we mnie żyłkę do zrobienia paru gier zamiast kupowania (DIY). Głównie w retheme'ach. Np. Sherlock 13 z podejrzanymi z fandomu (Kto zjadł ostatni kawałek pizzy?). Ale i np. Gluxx - czysty abstrakt - brzmi spoko, a nie udało mi się do niego dobrać i spróbować, stoliki oblegane - równie prosty w wykonaniu. Że już nie wspomnę o tym, że z rozmów narodził się kolejny pomysł na stworzenie wspólnie gry w dość konkretnej tematyce...




Trochę gier...


Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało. Essen ma fantastyczną atmosferę - nowości, tych wszystkich geeków, "polowania" na dobre gry. Wsiąka się. Jest super, zwłaszcza tak długo, jak mało grasz z Niemcami - takie miałam wrażenie, jakby gospodarze najchętniej wyrzuciliby z targów wszystkich, którzy rozmawiają w innym języku niż oni... i wzmagało się to w momencie, gdy przy stoliku 6 osobowym: 4 Polaków i 2 Niemców, Polacy starają się gadać po angielsku nawet między sobą, a Niemcy bez skrępowania szczebioczą w swoim narzeczu, mimo że potrafili się dogadać po angielsku. Do tego dochodzi fakt, że niby takie międzynarodowe te targi, a tylu wystawców nawet nie duka po angielsku - że już nie wspomnę o nadziei na gry w innych niż niemieckie wersjach językowych (Kuba szukał Viticulture, ja Kill Dr Lucky - wszystkie wersje niemieckie...).


Cat Town.



Odkryłam też parę ciekawostek o własnym guście. Na przykład, generalnie nie przemawia do mnie idea planszówek bezturowych realtime, ale 4 Gods mi się podobało i może spróbuję czegoś innego z takich gier? Albo to, że Azjaci (chyba Japończycy i Koreańczycy) uwielbiają gry z łażeniem "wokół" kart, które mi nieszczególnie spasowują, nawet gdy mają koty?

Pełniejsze wrażenia wkrótce. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz