niedziela, 6 grudnia 2015

Dzikie harce z kustoszem


W weekend poharcowaliśmy w muzeum, przygotowując piękne wystawy. Już od jakiegoś czasu chciałam spróbować Mykerinos na dwie osoby: w grę grałam dawno temu i kojarzyła mi się bardzo pozytywnie, ale znałam ją tylko w wersji na troje. Jak wiele zmienia obecność neutralnego gracza?
W przeciwieństwie do wielu gier, tutaj neutralny gracz się sprawdza. Rzekłabym nawet, że całkiem nieźle: zwiększając kontrolę nad sytuacją oraz pozwalając blokować przeciwnika i poza „swoim” ruchem. Do negatywów, w porównaniu z grą trzyosobową, należy zwiększenie roli Mr Browna jako patrona i dosyć znacząca przewaga tego, kto się pierwszy rusza w danym sezonie.

No więc tak wyglądała plansza po grze… 91:27. Zgadnijcie, który gracz lubił się z kustoszem?

Po Mykerinosie zasiedliśmy do Eminent Domain. Kolejna świeżynka, która dwie gry pod rząd mnie pokonała doszczętnie... Osobliwie obie te gry sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad możliwością skończenia gry przez koniec planet do dobierania (w jednej z gier zostało nam naprawdę tylko parę, po wielu przetasowaniach). Kuba grał na zasadzie catch'em'all. Swoją drogą, im bardziej staram się oddalić od strategii opartej na Researchu, tym bardziej sromotnie przegrywam. To byłoby przykre, jeśli nie jesteś w stanie wygrać drogą produce/trade (a wszystkie chipsy były moje!). Popróbujemy jeszcze trochę i zobaczymy.

Na zakończenie herbacianego wieczorka planszowego poleciał klasyk - Cytadela. Było zabójczo.

*
A we wcześniejszy weekend zawitaliśmy do Grand Austria Hotel oraz zgadywaliśmy Codenames. Obie te gry mnie zachwycają. 

Codenames - prostotą zasad i miodnością kombinacji, a zarazem, kojarzącą się z Time's Upem -  możliwością grania na wspólnych skojarzeniach graczy. Na tyle mnie zachwyciło, że zastanawiam się nad zrobieniem jakiejś własnej wersji... 

GAH jest natomiast typowym sucharkiem, wyliczaniem optymalnego ruchu, szacowaniem szans w związku z najprawdopodobniejszymi działaniami przeciwników (przy pewnej dawce ukrytych danych, tj. zawartości rąk graczy) i uroczym motywem kostek decydujących o możliwych do wykonania akcjach (z czym mi się to kojarzy? Roll for the Galaxy? Ale też chyba coś starszego... Nie pamiętam :( O, może Kingsport Festival? Tam w sumie też kostki decydowały, ale raczej o tym, jakiego potwora możemy przyzwać, a nie co zrobić w swoim ruchu. Niby w temacie też Garden Dice, ale tam też to działało inaczej, jeśli dobrze pamiętam.).

Chyba w ten sam weekend spróbowałam Władcy Areny. Ale... Nie. To słabe było. Gra planszowa, chociaż bardziej przypomina RPG (i to, czego w RPG nienawidzę: długie tworzenie wymaksowanej mechanicznie postaci, starannie dobierając punkciki i ekwipunek który jesteśmy w stanie zakupić...). Część główna gry była niczego sobie, choć wydaje mi się, że najprostszym sposobem za wygraną jest trucizna - bez większych starań, prędzej czy później, dopadnie się przeciwnika. Trzeba tylko pilnować własnych obrażeń.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz