W
ostatni weekend września byłam animatorką na planszówkowym wydarzeniu, takim
bardziej dla casualowych graczy. Poza nieoczekiwanym spotkaniem paru znajomych,
dużej ilości dzieci i fajnych animatorów, poznałam przy okazji tej roboty parę
gier...
- Pędzące jeże. Dziw, że nie siadłam do
tego wcześniej. Dziw, że ludzie stwierdzają, że to podobne do żółwi, skoro
jedynym podobieństwem jest grafika i motyw wyścigu. Jeże są trudniejsze, mniej
intuicyjne (przez co mniej podobają się - zarówno dzieciom, jak i dorosłym), bo
"cały klimat zabijają punkty". Acz uważam za dobry przerywnik dla
graczy. Nie wiem, czy nie wolałabym mieć w domu jeży niż żółwie. (Gra Knizii,
co zabawne, pierwotnie ani nie była o jeżach, ani nie była graficznie podobna
do żółwi - ba, powstała parę lat przed nimi!)
- Pszczółki. Że gra na pamięć? Że
dziecięca? To czemu animatorzy na sam koniec sobie siedli w to zagrać dla
odprężenia? :) Lekka i przyjemna.
- Szmal. Raczej nie lubię gier Vaccarino.
Tu się pojawia draft - z bardzo ograniczonym wyborem w ostatniej rundzie - co
IMO sprowadza się do pamięciówki... bo poza pierwszymi dwoma kartami znamy
dokładnie całą rękę przeciwników (tj. możemy wywnioskować który z graczy co
wziął, co mu się bardziej opłaca).
Gier dla dzieci (Halli Galli, Kot Stefan,
Speed Cups) pozwolę sobie nie komentować inaczej, niż: dzieciom się podobały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz